Jula
Dołączył: 14 Mar 2013
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 19:48, 16 Mar 2013 Temat postu: 2011 - Iwan |
|
|
Angela zjechała windą na parter i opuściła biurowiec. Dostałem taka informacje od strażnika stojącego przy wejściu. Podszedłem do jej biurka dostrzegając, że jak zwykle jadła podczas rozwiązywania zadań – świadczyły o tym złotka po cukierkach pozostawione na samym środku.
– Kiedy ty się nauczysz sprzątać po sobie? – zapytałem sam siebie, ale pytanie było skierowane do tej, która wcześniej dręczyła mnie pytaniami.
Pozbierałem za nią te papierki i wrzuciłem do kosza i wtedy wzrok padł na mój długopis – prezent od żony. Chyba firmowy, chyba nawet Parker. Tak czy inaczej teraz był… miazgą.
– Trudno i tak go nie lubiłem – pomyślałem. Długopis miał okropny kolor miedzi, przypominał mi włosy mojej żony i jakoś tak pałałem do niego niechęcią przez to.
Zasiadłem przy biurku, przeliczałem dochody z kolejnej faktury i zastanawiałem się nad prywatyzacją pewnego banku, a później nad przejęciem upadającej firmy. Obliczałem jakie jest prawdopodobieństwo, że kiedyś znów zacznie przynosić zyski, a nie tylko straty.
– Dość! – wrzasnąłem sam do siebie, tak w duszy. Miałem szczerze dość pracy, kolejny taki tydzień, gdy spałem i pracowałem, z przewagą pracowania. Miałem przecież dzieci, to synowie, potrzebowali mnie.
Wykonałem telefon do Marcela… nie odebrał. Wykonałem więc telefon do Magdy informujący, że mam ochotę się zabawić, poruszać, oderwać, ale odmówiła. Nie chciała mnie w tym towarzyszyć. Powiedziałem więc, że sam odbiorę Szymka z przedszkola i on będzie moim towarzyszem na dzisiejszy dzień. Później udałem się do sklepu papierniczego i zakupiłem kolorowy, składany karton. Od razu w sklepie go złożyłem i poprosiłem by zapełnili go po brzegi długopisami, różnymi, kolorowymi, kolorowo piszącymi, jakie im tylko wpadną w ręce. W między czasie napisałem jednym z nich – pech chciał, że na różowo… Jednak liczyło się zdanie, a nie kolor. „Abyś wreszcie przychodziła przygotowana na korepetycje i miała czym piśmiennić w szkole. Teraz się odwdzięcz swojemu korepetytorowi i… będę po ciebie za godzinę.”.
– Proszę to doliczyć do rachunku – powiedziałem i włożyłem tą kartkę do kartonu z długopisami. Taka kolorowa była, z psem w butach.
– Szkoda, że nie w czapce policyjnej – powiedziałem sam do siebie, a pani ekspedientka się pytająco na mnie spojrzała, ale pokiwałem głową przecząco i nie odezwała się ani słowem.
Wezwałem telefonicznie jednego z kurierów zatrudnionych w firmie. Taki młody gówniarz na posyłki. Wręczyłem mu karton niespodziankę, owinięty czerwoną kokardą niczym prezent i podałem adres Angeliki.
– Zanieść to do rąk własnych, takiej czarnej dziewczynie, będzie ubrana raczej po męsku – powiedziałem z uśmiechem na ustach, a potem wysłuchałem oczywistości, że o świąt jeszcze daleko, poza tym to takie ciężkie. No w sumie metr na metr musiał ważyć…
Odwiedziłem na szybko sklep sportowy, zakupiłem sprzęt do wspinaczki dla czterech osób. Wszystko co niezbędne: liny, haki, zabezpieczenia, karabińczyki. Problem pojawił się przy zakupie rękawiczek. Swój rozmiar znałem, Szymona mniej więcej też, ale jaki rozmiar miała Angela i Marcel nie miałem najmniejszego pojęcia. Zdałem się więc na pana z obsługi i on oszacował na podstawie wieku „moich dzieci”. Sam tak ich mianował. Co do Marcela się nie pomylił, ale co do Angeli…
– Młodo pan wygląda, jak na posiadanie czternastoletniej córki – powiedział, gdy już znalazłem się przy kasie.
– Byłem młodym ojcem – odrzekłem i ruszyłem po Szymona. Kiedy mały już zasiadł w foteliku samochodowym z tyłu i zaczął popijać soczek wyjęty ze swojego plecaczka samochód skierowałem w stronę zamieszkania Angeli.
– W czym mam ci pomóc? – zapytała. – Zająć się nim? – wysuwała błędne wnioski spoglądając na Szymona.
– Ceść – powiedział Szymek i wyciągnął do niej lewą dłoń, bo w prawej trzymał wciąż kartonik z soczkiem. Kiedy mówił nawet nie pofatygował się by wyjąć słomkę z ust.
– Cześć mały – odpowiedziała i wciąż patrzyła na mnie pytająco.
– Jedziesz z nami. Zmień dżinsy na coś wygodniejszego – poleciłem.
– Ale dokąd?
– Popisujesz się na tej swojej desce, teraz zobaczymy jak się sprawdzisz w innym sporcie. Poza tym przy tobie Marcel nie będzie miał śmiałości mi odmówić. Pomóż, proszę, plis, plis – mówiłem patrząc jej w oczka.
– Plose cie ja – wydukał Szymon tym razem gryząc już wafelka, którego wytrzasnął nie wiadomo skąd.
– No dobra, zmienię spodnie, poczekacie? – zapytała, a ja kiwnąłem twierdząco głową.
– On tak chyba po tobie ma, że ciągle je – stwierdziła zanim zamknęła drzwi.
Potem wszystko toczyło się szybko, odbiór Marcela ze szkoły, który się cieszył, że nie będzie go na religii, no bo na co komu religia. Ja też uważałem, że to chory wymysł, przecież można być moralnym dobrym człowiekiem bez wyznania. Jednak moralny i dobry nigdy nie szło w parze z moim najstarszym synem.
– Dokąd jedziemy? – zapytał Marcel.
– Twój ojciec wymyślił sobie wspinaczkę – odpowiedziała mu Angela.
– Super, a ty to kto? – zapytał.
– Moja koleżanka – odpowiedziałem z przekonaniem, ale i chwilą zawahania.
– Miewasz coraz młodsze koleżanki tatusiu.
– To tes moja kolezanka – wtrącił się Szymon który właśnie otwierał paczkę żelków.
– Ty za to miewasz coraz starsze koleżanki braciszku. Macie podobny gust z ojcem, czy jak? – zadał kolejne niewygodne pytanie Marcel, a ja postanowiłem go zawstydzić.
– A co synku, czyżbym o czymś nie wiedział. Wolisz chłopców?
– Nie no, coś ty – rzekł i spojrzał w boczną szybę.
– No to nie mów, że tobie się nie podoba. Powinna, piękna jest – mówiąc to puściłem oczko do Angeliki i zobaczyłem jej uśmiech, był to uśmiech zmieszania, ale i tak fajny.
– Podoba – odezwał się Marcel.
– Możecie już skończyć? – zapytała Angelika i przewróciła tak zabawnie oczami. Uznałem, że u niej to już jest mimowolny gest, taki wpisany w jej osobowość od zawsze. Zaparkowałem i już miałem wysiąść, gdy:
– Zlobie wam zdjęcie na pamiotke – postanowił Szymek, a my odwróciliśmy się do tyłu niemal jednocześnie. Czoło Angeliki zderzyło się z moją wargą, potem mrugnął flesz.
– Przepraszam – powiedziała Angela.
– Nie, nic nie szkodzi. Zęby mam całe – odpowiedziałem upewniając się czy oby na pewno mam wszystkie z tych całych zębów. Było trochę krwi, ale to przez to, że przygryzłem wargę.
– Teraz nie żałuje, że z wami pojechałem – powiedział Marcel z uśmiechem i wysiadł z samochodu. – Proszę Madam – zwrócił się tym razem do Angeli i otworzył przed nią drzwi, podczas gdy ja odpinałem Szymona z foteliku.
– Wiecie, że to najlepsze zdjęcie jakie zrobiłem? – zapytał uradowany i pognał z aparatem do Angeli i brata by się im pochwalić swoim dziełem…
Post został pochwalony 0 razy
|
|