lila
Dołączył: 14 Mar 2013
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 23:39, 30 Mar 2013 Temat postu: 1. Fragment - Sabina 2012 - Lila |
|
|
Ludzie mają różny system wartości, marzenia, plany i pragnienia. Dla jednych najważniejsza jest praca, dla innych pieniądze, a dla jeszcze innych rodzina. Każdy z nas dba o to, co dla niego drogie, każdy pielęgnuje i strzeże tego jak najcenniejszego skarbu. Czasami jednak nie udaje się dopilnować wszystkiego, bywa, że coś z pozoru nieważnego nagle rośnie do rangi wartości najważniejszej. Najczęściej dzieje się tak dlatego, że coś tracimy, że coś umyka nam bezpowrotnie.
W niedużym, pomalowanym na niebiesko farbą olejną gabinecie siedziała młoda, szczupła kobieta o brązowych włosach i dużych, smutnych oczach. Naprzeciw niej zasiadał starszy, siwy pan opierający łokcie na biurku z ciemnego drewna. Wydawał się zatroskany, jakby zmartwiony.
– Bardzo mi przykro, pani Sabino – powiedział do kobiety, a jej zadrżały wargi – badania się nie mylą, pani jajowody są trwale niedrożne. Niestety nic nie mogę zrobić.
– Rozumiem… - rzekła cicho.
Sabina nie była w szoku, nie była to dla niej pierwsza wizyta u ginekologa, nie pierwszy postawił taką diagnozę, ona jednak wciąż chciała wierzyć, szukała takiego, który da jej szansę. Takiego, który powie, że niedrożność jajowodów można wyleczyć, albo zrobić cokolwiek innego, byleby tylko mogła zostać matką. Kiedyś nie było to dla niej ważne, lubiła dzieci, ale nie widziała sama siebie w roli matki, nie chciała rezygnować z przyjemności i wygody. Teraz oddałaby wszystko, by móc nosić w sobie nowe życie.
Kobieta wstała i wyszła nie żegnając się. Długo szła przed siebie, nie zważając na to, co dookoła. Stopy zaniosły ją do parku. Usiadła na ławce i wpatrywała się w stojącą przed nią okrytą śniegiem fontannę. Patrzyła i nie wiadomo kiedy z jej oczu wypłynęła pierwsza łza. Ciepła i słona kropla zostawiła na policzku mokry ślad. Niedługo po niej popłynęła następna i kolejna. Po pewnym czasie nie można było stwierdzić, ile łez wypłynęło, krople zamieniły się w strumienie. Sabina wylewała z siebie cały żal i ból.
Nagle zapragnęła bliskości, chciała by ktoś ją przytulił. Myślała o swoim mężu, który siedział w więzieniu, o tym jak bardzo jej go brak. Fabian nie był może wzorem, ale dbał o nią, troszczył się, interesował. Potrzebowała teraz jego silnych ramion, tego, by ją objął i dodał otuchy słowem. Miała żal do siebie, że coś się zmieniło w jej uczuciach do męża, nie rozumiała, co się dzieje. Kiedyś sądziła, że to ten jedyny, teraz nie była już tego aż tak bardzo pewna i chyba to bolało ją najbardziej.
Na tej ławce zaszła w niej pewna przemiana, z pozoru niedostrzegalna, bowiem fizycznie nic się nie zmieniło, jednak wewnętrznie był to ogromny przeskok, coś pękło, coś się skończyło… Sabina czuła, że zaczyna się coś nowego. Postanowiła, że nie będzie się poddawała, że mimo diagnozy nadal będzie starała się o dziecko, bo nie ma rzeczy niemożliwych i „a nóż widelec” się uda… Jej pragnienie było ogromne. Kobieta czuła, że to wszystko to kara za jej życie zanim poznała Fabiana, za wianuszek mężczyzn wzdychających do niej, za to, że się nimi bawiła. Doszła do wniosku, że powinna wynagrodzić to wszystko światu. A może nie światu, a Bogu? Może to kara od Boga? Przyszedł jej do głowy wolontariat. Chciała chodzić do dzieci i się z nimi bawić, pomagać w lekcjach, zabierać na spacery, być wsparciem.
Wyjęła z torebki lusterko i chusteczki do demakijażu. Sprawnym ruchem oczyściła twarz i nałożyła nowy makijaż, wzięła głęboki oddech, wstała i ruszyła przed siebie. Była zmarznięta, ale nie wracała do domu. Postanowiła jechać do domu dziecka, w którym kiedyś wychowywali się Fabian i jego brat. Znała tam dyrektorkę i liczyła na to, że ta znajomość pomoże jej w osiągnięciu celu.
Kobieta szła krętymi alejkami parkowymi i irytowała się, że obcasy kozaków zapadają jej się w śnieg zalegający na ziemi. Każdego innego dnia byłaby zachwycona tym zakątkiem parku, gdyż rosły tu lipy, jej ulubione drzewa. Ich korony splatały się nad dróżką tworząc tunel. Na gałęziach nie było liści, ale widok i tak był piękny. Niestety, dziś śpieszyła się, a jej myśli były zaprzątnięte czymś zupełnie innym, widoki to była ostatnia rzecz, na którą zwracała uwagę.
Wyszła zziajana przez jedną z bocznych parkowych bram i krajobraz diametralnie się zmienił. Teraz był typowo miejski, ulice, chodniki, duże bloki, śniegowe zaspy na krawędziach chodników i hałaśliwe samochody. Sabina odetchnęła z ulgą i podbiegła do przystanku. Ledwie zdążyła to zrobić i podjechał jej autobus. Kobieta idąc do niego rzuciła znalezioną w kieszeni chusteczką do kosza i nawet udało jej się trafić a potem wsiadła do pojazdu. Rzadko kiedy korzystała z komunikacji miejskiej, ale nie czuła się w niej dziwnie. Kupiła u kierowcy bilet i zajęła miejsce z przodu, nie pamiętała bowiem, jak nazywał się przystanek, na którym powinna wysiąść.
Po dwudziestu minutach podróży pojazdem zapchanym ludźmi po brzegi Sabina zobaczyła cel swojej podróży. Sporo problemu sprawiło jej wydostanie się na zewnątrz, a kiedy już jej się to udało z nieukrywaną radością zaczerpnęła zimnego powietrza. W autobusie było gorąco i duszno, jadąc bujał, a zatrzymując się na przystankach szarpał. Przy chorobie lokomocyjnej, jaką miała kobieta była to wprost idealna mieszanka. Powoli na jej twarz wracały naturalne kolory.
– Cholerny rzęch – pomyślała. Założyła rękawiczki, takie trochę dłuższe, pasujące kolorem do płaszcza i udała się do domu dziecka. Z przystanku było to tylko kilka minut drogi.
Nie miała gotowego pomysłu na współpracę. Chciała po prostu pomagać. Nie ważne dla niej było, czy będzie zajmowała się pięciolatkami, czy odrabiała lekcje z dziewięciolatkiem, czy też może grała w szachy z nastolatkiem. Chciała się czuć potrzebna. Otworzyła ciężkie, drewniane drzwi i od razu poszła w kierunku schodów, weszła na górę i zastukała cicho do drzwi z napisem „Dyrektor”. Po chwili odpowiedział jej głos należący do starszej kobiety:
– Proszę.
Sabina otworzyła drzwi, a potem weszła do środka. Starsza, cała siwiuteńka kobieta siedziała przy kremowym biurku i pochylała się nad jakimiś kartkami, coś z entuzjazmem na nich zapisywała. Gabinet był malutki, mieściło się tu zaledwie biurko z komputerem, duża szafa, stolik, na którym stała paprotka i regał z książkami.
– Dzień dobry, pani Dyrektor – powiedziała kobieta.
Starsza pani podniosła głowę znad dokumentów i przyjrzała się tej młodej z nieukrywaną radością, ale też zdziwieniem.
– A dzień dobry. Co cię do mnie sprowadza, Sabinko? – zapytała ciepłym głosem – Siadaj sobie, dziecko, siadaj.
Saba zajęła wskazane jej miejsce, staruszka również usiadła, a potem popatrzyła na nią wyczekująco.
– Chciałam się dowiedzieć, czy istnieje możliwość przychodzenia tu do was na wolontariat? – Głos miała nieco zachrypnięty.
– Ależ oczywiście, że istnieje, Sabinko, ale skąd u ciebie taki pomysł? – dociekała Dyrektorka.
– Po prostu chciałam pomóc. Zrobić coś dobrego – wyznała Sabina nerwowo skubiąc brzeg rękawiczki.
– Rozumiem, Sabinko, rozumiem. Ale ty wiesz, dziecko, że to poważna decyzja? Tu nie można tak przychodzić, nie przychodzić, jak wiatr zawieje, tu trzeba być poważnym i odpowiedzialnym bo chodzi o dzieci.
– Wiem, ale to nie jest mój kaprys. Przemyślałam to.
– Dobrze. – Uśmiechnęła się. – A powiedz mi, dziecko, jak często chciałabyś przychodzić?
– Myślałam o dwóch, może trzech razach w tygodniu. Poniedziałek, środa i piątek… Czy tak mogłoby być? – zapytała Sabina.
– Oczywiście, Sabinko. – Starsza pani poprawiła się na krześle i zdjęła okulary.
– Myślę, że dałabym radę tu dojechać tak na wpół do trzeciej – głośno myślała młoda kobieta.
– Wtedy akurat dzieci wracają ze szkół i przedszkoli – poinformowała ją Dyrektorka.
– To jesteśmy umówione, tak? – zapytała jeszcze dla pewności Sabina.
– Tak, tak, oczywiście, Sabinko.
Post został pochwalony 0 razy
|
|